http://www.emigracja.org.ukPraca w Anglii pozwala rozszerzyć horyzonty na różne rzeczy które są dla Polaków dziwne i nieznane. Obsługa kibelka w Anglii bez i UWAGA! Polskie tłumaczenie filmu należy włączyć w oknie YouTube korzystając z opcji "NAPISY" obok ikony trybiku w prawym, dolnym rogu ekranu. Z powodu zaszł Przegięcia na Polonii w Anglii i Polakach ZOBACZ CAŁOŚĆ Czas ŚWIADOMEGO SUWERENA - jak Watykan, Żyd oraz UB okradają Polaków Tej jesieni wszystkie gospodarstwa domowe w Anglii, Walii i Szkocji otrzymają 400 funtów dopłaty do rachunku za energię. Pomoc finansowa będzie udzielana od października do marca przyszłego roku, z nowego rządowego pakietu skorzysta około 29 milionów gospodarstw domowych. Co Amerykanie myślą o Polakach? A oto obiecany prezent od Darka: https://enlinado.pl/odbierz-prezent-specjalny/Kiedyś współpracowałem z Darkiem, nagrywając d O Polakach i o imigrantach z UE padają w ostatnim czasie różne słowa z ust Brytyjczyków. Takiego zdania jednak dawno nikt o nas nie wypowiedział. Wg jednego z brytyjskich doktorów uniwersyteckich 'jesteśmy zwykłym błędem, który niestety popełniła Wielka Brytania'. Język Polski - klasa 1 LO [GIM]. Literatura, malarstwo i piosenka o ojczyźnie i Polakach cz. 2. Lekcja live z polskiego o 9:45 transmitowana na żywo dla uczn Zdzisława Sośnicka wraca po 17 latach. Jeszcze we wrześniu ukaże się płyta Sośnickiej, a już teraz fani mogą posłuchać nowej piosenki zatytułowanej "Tańcz choćby płonął świat". Więcej szczegółów na temat albumu Zdzisławy Sośnickiej zdradzamy w naszym fleszu. W drugiej części naszego materiału opowiemy o tym, czego możecie się spodziewać po książce "Nie tak Tajemnice tej niezwykłej struktury zdradza nowa seria podcastów „Untold Stories from The Secret State”, przygotowana przez Fundację na Rzecz Wielkich Historii. Pierwszy odcinek opowiada o kulisach nieudanego zamachu na Adolfa Hitlera, przygotowanego przez polskich wojskowych już w pierwszych dniach okupacji, tuż po podbiciu kraju przez Sanctuary (singel) Sledgehammer (piosenka) Something in the Way You Move. Space Oddity. Speed of Light (singel) Still Falling for You. Stranger in a Strange Land (singel) Suffragette City. Sweet Dreams (Are Made of This) ZdAM8KW. 18+ Ta strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Zapamiętaj mój wybór i zastosuj na pozostałych stronach Umieszczona w jednej nucie warto przesłuchac, szczegolnie polecam tym co wypie**olili na wyspe © 2007-2022. Portal nie ponosi odpowiedzialności za treść materiałów i komentarzy zamieszczonych przez użytkowników jest przeznaczony wyłącznie dla użytkowników pełnoletnich. Musisz mieć ukończone 18 lat aby korzystać z • FAQ • Kontakt • Reklama • Polityka prywatności • Polityka plików cookies Kategoria: Druga wojna światowa Data publikacji: Choć Polacy odegrali niebagatelną rolę w czasie Bitwy o Anglię, to wyspiarska historia o nich zapomniała. Nawet w Polsce słynny Dywizjon 303 kojarzymy głównie dzięki lekturze w szkole średniej... Kilka lat temu jedna z brytyjskich partii politycznych umieściła na swoich ulotkach sławny Supermarine Spitfire, ważną i wzbudzającą wielkie uczucia ikonę historii Wielkiej Brytanii, niezrównanego obrońcę jej niepodległości oraz idealny symbol niezłomności narodu. Wizerunek ten miał reprezentować rdzennie brytyjskie tradycje i wartości, odwołując się do narodowej dumy Brytyjczyków, lecz przede wszystkim obrazować nieprzejednaną politykę wspomnianej partii (której nazwy nie wymienię wyłącznie dlatego, że jej członkowie mają całkowite prawo do odmiennych poglądów i opinii) w odniesieniu do imigrantów z niektórych krajów, w tym Polski. Ktoś jednak nie przyłożył się do zadania. Spitfire – brytyjski czy polski? Samolotem o numerze RF-D, przedstawionym na błyszczącym papierze, latał zazwyczaj major Jan Zumbach, dowódca polskiego Dywizjonu 303. Na gładkim, zgrabnym nosie maszyny wyraźnie widoczny był charakterystyczny i niemożliwy do pomylenia biało-czerwony znak Polskich Sił Powietrznych. Oczywiście można by powiedzieć: ci cudzoziemcy korzystali z naszych wspaniałych samolotów, których uprzejmie zgodziliśmy się im użyczyć, aby mogli walczyć nie tylko za naszą wolność, lecz również o wyzwolenie własnej ojczyzny. Wygląda więc na to, że nie ma problemu: to nasi dłużnicy. Ale czy naprawdę? Po zakończeniu drugiej wojny światowej polski rząd na uchodźstwie, który zaczynał być dla gabinetu brytyjskiego premiera Clementa Attlee nie tyle niewygodny, co wręcz kłopotliwy, otrzymał rachunek opiewający na przeszło 107 milionów funtów. Suma ta miała stanowić pokrycie wszelkich wydatków związanych z działalnością Polskich Sił Powietrznych w Wielkiej Brytanii. Krótko mówiąc, Polacy powinni zapłacić za każdą bombę zrzuconą na niemieckie cele, każdy pocisk wystrzelony we wspólnego wroga; każdy przywdziany mundur i każdy przyszyty na tymże mundurze guzik, każdą spożytą kromkę chleba i każdy opatrunek dla rannych. Czy zatem ten Spitfire był bardziej brytyjski czy polski? Co zadziwiające, kiedy w 1993 roku w Capel-le-Ferne w pobliżu Folkestone odsłonięto pomnik bitwy o Anglię, zabrakło na nim emblematów polskich dywizjonów 302 i 303, uwzględnionych w oryginalnym projekcie. Jednak, jak na ironię, w wyniku późniejszej naprawy owego błędu odznaki te zyskały na monumencie honorowe centralne i w pełni zasłużone miejsce. Nie sposób ich przeoczyć. Po długich rozważaniach postanowiłem przybliżyć czytelnikom podobne, cokolwiek kontrowersyjne przypadki, nie po to, by wkładać kij w mrowisko, lecz aby pokazać, jak wiele trzeba wciąż jeszcze zrobić dla uniknięcia w przyszłości takich krzywd wyrządzonych rozmyślnie lub z ignorancji. Gwoli sprawiedliwości, wina leży na równi po obu stronach. Zobacz również:Winston Churchill kontra Piotr Malarz. Zbrodnia, która odebrała Anglii niewinnośćZatopić Bismarcka i wygrać! „Druga wojna światowa na morzu: historia globalna”Najbardziej spektakularna katastrofa lotnicza w dziejach. Upadek Hindenburga Pomyłki i kontrowersje W 2005 roku Polska Organizacja Turystyczna w Londynie promowała swoją kampanię zatytułowaną „Londoners, we are with you again!” (Londyńczycy, ponownie jesteśmy z wami!) plakatem przedstawiającym pilota stojącego obok samolotu Hawker Hurricane, na którym domalowano znak PSP w postaci biało-czerwonej szachownicy. I znów ktoś nie odrobił pracy domowej. Niefortunnie przeoczono istotną informację o pilocie, który zamiast Polakiem okazał się kapitanem Johnem Kentem, kanadyjskim asem myśliwskim służącym w RAF-ie, a później w polskim dywizjonie. Kolejny przykład? W popularnej polskiej piosence To my – Dywizjon 303, napisanej po wojnie, znajdują się słowa „na skrzydłach naszych błyszczą polskie znaki” ( To my – Dywizjon 303. Marsz lotników Dywizjonu 303, słowa Czesław Kałkusiński, muzyka Henryk Fajt. Piosenkę napisano w 1944 r. – źródło: Cyfrowa Biblioteka Polskiej Piosenki; przyp. tłum.). Całkowicie zignorowano fakt, że Polskie Siły Powietrzne wykorzystywały samoloty brytyjskie z kokardami RAF-u na obu płatach. W rzeczywistości nie dysponujemy w tej chwili dowodami na obecność polskich znaków na maszynach Dywizjonu 303 w okresie bitwy o Anglię. publiczna Po zakończeniu drugiej wojny światowej polski rząd na uchodźstwie, otrzymał od gabinetu brytyjskiego premiera Clementa Attlee rachunek opiewający na przeszło 107 milionów funtów Wiele należy jeszcze na tym polu poprawić, tak w Polsce, jak i w Wielkiej Brytanii. Niestety pół wieku istnienia żelaznej kurtyny, która przedzieliła Europę, budując wizerunek ubogich wschodnioeuropejskich sąsiadów, skutecznie spełniło swoje zadanie. Wobec braku dokładniejszych informacji przeciętny Brytyjczyk niewiele wie o Polakach wykonujących loty bojowe z Wielkiej Brytanii, pływających u boku Royal Navy na własnych okrętach albo walczących wraz z Armią Brytyjską w Afryce, we Włoszech czy w Europie Zachodniej. Wciąż wydaje się dziwne, że podczas wojny pod brytyjskim dowództwem służyło aż 17 tysięcy mężczyzn i kobiet z Polskich Sił Powietrznych, dla których Zjednoczone Królestwo było tymczasowym i jedynym domem. Z drugiej strony większość Kowalskich i Nowaków żyjących ponad półtora tysiąca kilometrów stąd, w Polsce, najczęściej nie ma pojęcia o skali polskiego zaangażowania w alianckie siły na Zachodzie. Jest to efekt komunistycznej cenzury. Polskie zasługi w Anglii Polacy, jeśli znają wybrane podstawowe informacje na temat Dywizjonu 303, zawdzięczają to jedynie napisanej w 1942 roku powieści Arkadego Fiedlera Dywizjon 303, która jest w polskich szkołach lekturą obowiązkową. Ludzie ci, obecne dorosłe pokolenie wolnej Polski, a co jeszcze bardziej niepokojące, także i młodzież, nie mają pojęcia o jakimkolwiek większym udziale i osiągnięciach Polaków podczas wojny. Być może mówi im coś sformułowanie „bitwa o Anglię”, lecz ze względu na nazwę zawierającą odniesienie geograficzne kojarzy się ono ze wszelkimi operacjami prowadzonymi przez Polskie Siły Powietrzne z baz w Wielkiej Brytanii w latach 1940–1945, nie zaś z tym jednym konkretnym rozdziałem wojny, który miał tak brzemienny wpływ na historię. Skrajnym optymizmem byłoby oczekiwać od brytyjskiej opinii publicznej znajomości zaangażowania Polaków w programy odszyfrowywania Enigma i Ultra czy dzielności żołnierzy polskiego II Korpusu, którzy we Włoszech w 1944 roku przypuścili rozstrzygający szturm na Monte Cassino. Kto wie, że wykrywacz min opracowali dwaj polscy oficerowie lub że polska Armia Krajowa zdobyła rakietę dalekiego zasięgu V2 i przewiozła jej elementy do Wielkiej Brytanii? Jaki jest stan naszej wiedzy na temat działań polskiej Samodzielnej Brygady Strzelców Karpackich podczas obrony Tobruku w 1941 roku lub 1 (polskiej) Samodzielnej Brygady Spadochronowej, która ocaliła brytyjskich spadochroniarzy generała Roberta Urquharta, otoczonych w Oosterbeek podczas tragicznej operacji „Market Garden” we wrześniu 1944 roku? Meskens / Wikimedia Commons Kiedy w 1993 roku w Capel-le-Ferne w pobliżu Folkestone odsłonięto pomnik bitwy o Anglię, zabrakło na nim emblematów polskich dywizjonów 302 i 303. Dopiero w późniejszym czasie dodano polskie dywizjony Czy zdajemy sobie sprawę, że istniał ktoś taki jak Roman Czerniawski? Ten polski lotnik jako podwójny agent, „Brutus” i „Armand”, odegrał kluczową rolę we wprowadzeniu Niemców w błąd co do miejsca lądowania aliantów we Francji w 1944 roku. Ile powiedziano o polskich dywizjonach, które odniosły najwięcej zwycięstw podczas katastrofalnego rajdu na Dieppe w 1942 roku? Po konferencjach w Teheranie, Jałcie i w końcu w Poczdamie, gdzie przypieczętowano los najwierniejszego sojusznika Wielkiej Brytanii, niesławne usunięcie Polski z mapy powojennego świata bardzo utrudniło ludziom dochowanie wierności prawdzie; dlatego też wszystkie wymienione powyżej dokonania zostały nieomal z kretesem pogrzebane w niepamięci. Prawdą jest, że latem 1940 roku, w obliczu ciężkich strat, Fighter Command, dowództwo jednostek myśliwskich, oraz stojący na jego czele generał Hugh Dowding zmagali się z problemem znalezienia wykwalifikowanego personelu latającego zdolnego stawić czoło obezwładniającej potędze niemieckiej Luftwaffe. Polscy piloci w akcji Kiedy wykorzystano już wszelkie zasoby, a nawet obsadzono samoloty myśliwskie pilotami bombowców, RAF rozpaczliwie potrzebował doświadczonych i zaprawionych w bojach lotników. I z Polski przybyli tacy właśnie ludzie, mający na swoim koncie dwie kampanie: pierwszą w ojczyźnie, w 1939 roku; drugą we Francji w 1940 roku. Doświadczywszy straszliwych tragedii na ojczystym niebie, polscy piloci pragnęli znów stanąć do walki. Wbrew niektórym źródłom, błędnie głoszącym, że wojna w Polsce została przegrana w ciągu kilku dni lub nawet godzin od niemieckiej napaści, Polacy walczyli o swój kraj wystarczająco długo i zaciekle, aby w pełni zapoznać się ze stosowaną przez przeciwnika taktyką. Niemcy dobrze poznali umiejętności i determinację polskich pilotów, ponosząc stosunkowo poważne straty. Polacy ci stanowili cenny i doskonale wyszkolony personel wojskowy. Nabyli doświadczenie w zakresie zaawansowanej taktyki walki w Polsce, w tym słynnej i praktycznej formacji czterech palców, często błędnie przypisywanej jedynie Niemcom. Większość z nich miała również okazję pilotować nowoczesne myśliwce podczas służby we Francji przed jej kapitulacją. Jedynymi przeszkodami trapiącymi Polaków były bariera językowa oraz specyfika obsługi brytyjskich maszyn. Ogólnie rzecz biorąc, układ kokpitu był całkowicie odmienny od tego, do którego przywykli w Polsce, a następnie we Francji. Nie byli również zaznajomieni z imperialnymi jednostkami miary; nie znali galonów, cali, stóp, jardów i mil, bardzo często musieli więc uczyć się rozpoznawać różnice na własnych błędach, niekiedy wręcz za cenę twardego lądowania. publiczna Winston Churchill przeglądający polskie oddziały w Anglii. Podczas wojny pod brytyjskim dowództwem służyło aż 17 tysięcy mężczyzn i kobiet z Polskich Sił Powietrznych Nienawidzili ponadto brytyjskiej taktyki latania w szyku klucza (vic), który uważali za zbyt ryzykowny. Opisać codzienność polskich dywizjonów podczas bitwy o Anglię na podstawie oczywistych źródeł jest łatwo, nawet jeśli nie będzie to opis zadowalający. O wiele trudniej jednak o większą dokładność. Stosunkowo prosto da się na przykład prześledzić historię Dywizjonu 303, choćby ze względu na jego sławę, rosnącą popularność i niemal kultowy status, jakim cieszy się w polskiej, a nawet brytyjskiej kulturze oraz literaturze. Poza dziennikiem operacyjnym, Operations Record Book, comiesięcznymi sprawozdaniami z działań czy meldunkami posiadamy doskonale znany dziennik zapoczątkowany przez osobiste zapiski Mirosława Fericia, które później płynnie przekształciły się w oficjalny dokument. Bez wątpienia ważną rolę odegrały również niezliczone spisane wspomnienia, książki historyczne, a często i nieznane szerzej opowieści, przekazywane przez ojców i dziadków następnym pokoleniom. Także dokumentacja fotograficzna działań Dywizjonu 303 podczas bitwy o Anglię jest dzięki jego szybko zdobytej popularności znacznie bogatsza niż ta poświęcona drugiemu polskiemu dywizjonowi czy pojedynczym pilotom z owego okresu. W przypadku Dywizjonu 302 stan wiedzy dalece odbiega od ideału, ponieważ brakuje znacznej części danych operacyjnych. Zachowało się niewiele fotografii przedstawiających pilotów lub maszyny jednostki w tym szczególnym rozdziale wojny. Dzięki fragmentarycznym relacjom z udziału Dywizjonu 302 w bitwie o Anglię, opublikowanym przez jego pilotów, między innymi Juliana Kowalskiego, Wacława Króla czy Jana Malińskiego, wiemy dużo więcej nie tylko o ich obowiązkach jako zespołu, ale też o osobistych emocjach i sprzeczkach pomiędzy poszczególnymi osobami. Tego rodzaju materiały pozwalają autorom i badaczom dokładniej prześledzić historię obu jednostek. Polakom, którzy latali w dywizjonach brytyjskich, jeśli nie zestrzelili wroga lub sami nie zostali strąceni, urzędnicy RAF-u poświęcali mniej uwagi. Zmagali się z zapisem ich obcych nazwisk, bardzo często błędnie je notując w dzienniku operacyjnym dywizjonu. Możemy ustalić, jak często podrywali się z lotnisk lub uczestniczyli w patrolach albo potyczkach z wrogiem. Mniej natomiast wiemy o tym, gdzie przebywali na co dzień i z czym się borykali. Tych, którzy pozostawili po sobie świadectwa w postaci książek lub pojedynczych luźnych spostrzeżeń, z różnych względów było niewielu. Więcej o ich uczuciach, problemach z językiem i doświadczeniach bojowych na firmamencie Albionu dowiadujemy się od ich brytyjskich towarzyszy broni, którzy uprzejmie raczyli wspomnieć w swoich pamiętnikach tych dziwnych awanturników o słowiańskich nazwiskach. Historyków i badaczy brytyjskiego i polskiego lotnictwa oraz wiedzionych zwykłą ciekawością amatorów wciąż czeka wiele pracy. Bezpośrednim badaniom i poszukiwaniom oddają się tylko nieliczni specjaliści, czule zwani „maniakami”. Póki mogą liczyć na zachęty i wsparcie ze strony rządów, rozmaitych organizacji i pojedynczych osób, póty na końcu tunelu wciąż będzie majaczyć światełko. W mojej pracy, nie tylko nad tą książką, lecz również w ramach ogólnych badań, miałem szczęście otrzymać wsparcie wielu osób; dzięki Bogu nie było ich „niewielu”. Źródło: Artykuł stanowi fragment książki Piotra Sikory Tych niewielu. Polscy lotnicy w Bitwie o Anglię, która właśnie ukazała się na rynku nakładem Wydawnictwa Rebis Zobacz również Wielki Cyrk Pierre Clostermann mógł umrzeć na wiele sposobów. To jednak jego przeciwnicy po walkach powietrznych rozbijali się o ziemię w płonących maszynach lub tonęli w zimnych falach... 24 czerwca 2022 | Autorzy: Redakcja ##0,Above & Beyond## wszyscy użytkownicy znają doskonale. Znacie ich muzykę, widzieliście i słuchaliście ich na żywo, niektórzy słuchają ich audycji, kupują płyty z ich wytwórni. Prawdopodobnie jednak nie wiedzieliście dotąd wiele na temat ich prywatnego życia, postanowiliśmy więc dowiedzieć się paru rzeczy na ten temat od lidera grupy Tony’ego McGuinnesa. Jak wam się pracuje we trójkę? - Właśnie o tym rozmawialiśmy ostatnio, więc mam ten temat świeżo w głowie. Głównie polega to na tym, że trzy osoby mają wspólny cel, ale różne zdolności. Above & Beyond i nasza muzyka to coś, co nas łączy. Wszyscy kochamy elektroniczną muzykę taneczną, kochamy trance. Każdy z nas ma inne zdolności i dzięki temu możemy tworzyć różne rzeczy. Zacznijmy od Paavo. - Paavo, gdy jeszcze mieszkał w Finlandii, tworzył muzykę do teatrów, czyli musiało to być bardzo emocjonalne. Uzupełniał muzycznie przesłanie płynące ze sceny, to trudna sprawa. Moim zdaniem to właśnie jest najważniejszy wkład, jaki wniósł on do Above & Beyond. Paavo uwielbia twórcę soundtracków Thomasa Newmana. Wniósł do naszej muzyki smutne, fortepianowe partie. Jono? - Jono to jest człowiek, który ekscytuje się brzmieniem. Z wielkim zapałem opowiada o wykonawcach, których słuchał w przeszłości i zachwycał się ich produkcją takich, jak Pet Shop Boys czy New Order. Zwraca uwagę na basy, które pojawiają się w drugiej minucie… Na ten jeden moment w utworze! To dla niego bardzo ważne. Oczywiście interesuje go również cała paleta brzmień, które ostatecznie znajduje się w danej produkcji. A ty? - Ja najbardziej z nas wszystkich lubię piosenki, zawsze tak miałem. Melodie i teksty są dla mnie najważniejsze. We trójkę więc jesteśmy samowystarczalni, każdy ma inną działkę i inaczej wpływa na twórczość Above & Beyond. Zdarzają się problemy? - Dobrze się dogadujemy, co myślę słychać – w przeciwnym wypadku tworzylibyśmy złą muzykę. Czasem walczymy o swoje, o coś, co każdemu z nas osobna wydaje się ważne. Każdy chce przepchnąć swój pomysł, to naturalne, chce, by pozostali zrozumieli jego koncepcję. Nie jest to proste, ale staramy się jak tylko możemy, żeby wygrywały pomysły najlepsze. Pracujemy jednak ze sobą na tyle długo, że wiemy czego się po sobie spodziewać. Każdy walczy o swoje pomysły? - To nie jest miłe, gdy artysta słyszy od innego, że jego linia basowa czy refren nie są wystarczająco dobre i trzeba je zmienić. Jednak jeśli naprawdę chcesz tworzyć dobrą muzykę, musisz to zaakceptować. Jeśli to cię zdenerwuje, wyjdź na chwilę i wróć za jakiś czas (śmiech). Jesteśmy już do tego przyzwyczajeni, do siebie również, jesteśmy jak robimy dla naszej publiczności, jesteśmy jednocześnie wewnątrz i na zewnątrz tego wszystkiego. To nam pomaga być skoncentrowanymi na tym, co najważniejsze – różnice personalne muszą być zapominane, dla wspólnego dobra. A gdybyście dostali tydzień wolnego i mieli zapomnieć o muzyce, jak byście spędzali czas? - Paavo pewnie spędziłby ten czas z żoną i dzieckiem, za kilka tygodni zresztą będzie miał już drugie. Pochodzi z Finlandii, więc Anglia wciąż jest dla niego czymś nowym, myślę, że chciałby trochę bliżej poznać ten kraj. Jono poleciałby do Stanów do swojej dziewczyny i pojeździłby z nią swoim nowym samochodem. Czym sam byś się zajął? - Dawno już nie miałem wolnego tygodnia. Gdyby mi się przytrafił, poleciałbym ponurkować. Nie robiłem tego już od 7 lat! Wcześniej nurkowałem 3-4 razy w roku. Teraz jednak ciągle jesteśmy w trasie, a po takim nurkowaniu musisz odczekać dobę, zanim wsiądziesz do samolotu. Choć nawet kiedy miałbym wolny tydzień, tak czy inaczej wymyślałbym muzykę, tworzył piosenki i śpiewał – to lubię najbardziej. Co jeszcze robisz w wolnym czasie? - Relaksuję się jeżdżąc na rowerze i dużo czytam. Właśnie skończyłem „To nie jest kraj dla starych ludzi” Cormaca McCarthy’ego – to książka, na podstawie której nakręcono oscarowy film. Nie wiem czy zdążyli już to przetłumaczyć na polski, ale jeśli tak, to polecam wszystkim – to fantastyczna książka! Kocham czytać powieści, zwłaszcza o teorii chaosu i złożoności. To moje ulubione rzeczy. Brzmi ciekawie. - Nazwa trochę wprowadza w błąd, brzmi jak teoria na temat rzeczy, które nie mają żadnego porządku. Wierzę, że świat jest jednak poukładany, wszystko jest trybem w wielkiej maszynie. I nie mam tu na myśli ostatnich 200 lat, ale całą historię naszego świata, a nawet wszechświata. To jak wyglądają drzewa, to jak ludzie się ze sobą kontaktują, ma podłoże w naszej głębokiej przeszłości, wszystko jest powiązane. Można to zaobserwować na przykładzie tego jak rozwijają się korporacje w ostatnich 15 latach – oni doszli do tego, jak sprzęgnąć ze sobą tryby w maszynie, by była bardziej efektywna. Firma jako żyjący organizm bierze przykład z życia samego w sobie, z tego, jak zorganizowany jest chociażby organizm człowieka, albo jak poukładane są pewne rzeczy w przyrodzie. To jest trudny temat, ludzie generalnie nie chcą na ten temat rozmawiać. Podoba im się, że pogoda jest przewidywalna, ale nie chcą wiedzieć, że to ma związek z ogólną przewidywalnością wszechświata. Człowiek też jest przewidywalny, czy w ekonomii czy prywatnie – w określonych okolicznościach wszyscy zachowują się podobnie. Na szczęście mamy jeszcze opcję przemyślenia tego i przy następnej okazji zachowania się inaczej. Opowiedz nam coś o Anglii. - Najlepsza rzecz, jaka się przydarzyła Anglii, to ilu Polaków tu się pojawiło w ostatnim czasie. Poważnie – to jedno z najbardziej odświeżających wydarzeń w naszej najnowszej historii. Muszę tu być ostrożny, żeby nie zabrzmiało to protekcjonalnie, bo dobrze wiem, dlaczego Polacy przyjeżdżają na Wyspy. Jest jednak coś takiego, że my Anglicy dawno straciliśmy poczucie wartości pracy. Jeszcze kilka lat temu Polacy udawali Anglików, twierdzili, że mają na imię Jack, a potem okazywało się, że ich imię jest dużo bardziej skomplikowane. Teraz jest inaczej? - Tak, Polacy dumnie przyznają się do bycia Polakami, a my Anglicy chcemy polskich budowlańców i dekoratorów wnętrz. Ponieważ pracują ciężej i lepiej. Anglikom wszystko od jakiegoś czasu przychodzi zbyt łatwo, staliśmy się leniwi. Ostatnio rozmawiałem ze znajomym, który ma gospodarstwo i w tej chwili zatrudnia właściwie tylko Polaków – mówi, że pod ich wpływem kompletnie odmienił sposób, w jaki jego farma funkcjonuje. Jego pracownicy nie tylko dobrze pracują i są uczciwi, do tego są bardziej związani z ziemią. My Anglicy nie wiemy skąd pochodzi nasze jedzenie, od niedawna zaczynamy znów zwracać na to uwagę, bo to dobre i dla nas i dla środowiska. Dotychczas raczej kupowaliśmy coś w plastikowym pudełku i nie wiedzieliśmy nawet jak wygląda krowa. Polacy w Anglii to naprawdę fantastyczna sprawa, pod wieloma względami, nie tylko z powodu ich ciężkiej pracy. Dużo nam dają świeżości. A jak zmieniła się w ostatnich latach muzyczna Wielka Brytania? - Największa zmiana to ilość nowych artystów robiących krótkie kariery. Kiedyś gwiazdy kreowane były przez wielkie wytwórnie, teraz dzięki myspace to wygląda inaczej. Często, gdy podpisujesz kontrakt z wytwórnią, już jesteś znany, bo sam sobie na to zapracowałeś. To powoduje też, że wszystkiego jest dużo więcej i trudno się przez to przepchać i znaleźć coś ciekawego, zniknęły filtry, które wszystko selekcjonowały. Dzisiejsze sukcesy wykonawców są mniejsze niż kiedyś, ale też więcej artystów go osiąga. Czasy gwiazd typu David Bowie czy Michael Jackson już nie wrócą. Teraz Lilly Allen wydaje jedną płytę i za chwilę ma talkshow w telewizji, dziś ludzie są sławni z tego, że są sławni. A ci, co odnoszą te sukcesy na mniejszą skalę, są też mniej rozpoznawalni – u nas króluje teraz Daffy – jest całkiem dobra, ale tak naprawdę niewielu o niej słyszało. Podobno myślicie o „Oceanlab unplugged”? - Rzeczywiście pojawiła się taka koncepcja. Jono gra na basie i na klawiszach, Paavo gra na klawiszach, ja gram na gitarze – jesteśmy w stanie zagrać na żywo. Zrobilibyśmy to nawet dla zabawy, bo uważam, że granie muzyki z innymi ludźmi to świetna sprawa. Co innego programowanie w komputerze, a co innego wspólne granie. Kiedy siadasz i zaczynasz grać z innymi, czujesz, że coś wyjątkowego się dzieje w powietrzu. To mogłoby się udać, bo większość waszych numerów to dobre piosenki. - Oczywiście robimy też typowo klubowe numery jak „Buzz”, wszystkie rzeczy Tranquility Base. Jeśli chodzi o Above & Beyond i Oceanlab, to przede wszystkim piosenki, stworzone głównie na gitarze akustycznej i fortepianie. W ten sposób się rodziły, więc możemy wrócić do tego punktu. Granie na evencie dla tysięcy ludzi to zupełnie inne doświadczenie? - Na pewno. Na dużych imprezach lubię wysokie sceny, najlepiej z dużą ilością miejsca do poruszania się. Nie jestem zbyt wysoki, więc kiedyś, gdy bawiłem się w klubach, szukałem zawsze jakiegoś podwyższenia, żeby móc widzieć ludzi. Cieszę się więc, że na imprezach mam swoje podium (śmiech). Niewiele się zmieniło od czasów mojego bawienia się w klubach – nadal tańczę, bawię się razem z ludźmi. Na dużych eventach nie możesz zabrać ludzi w dokładnie taką podróż, jaką byś chciał, jak to ma miejsce w klubie. Masz przed sobą tysiące ludzi, nie wszyscy są twoimi fanami i musisz to wziąć pod uwagę. Dla wielu jesteście ostoją klasycznego trance. - Trudno mi się z tym zgodzić – posłuchaj remiksu dla Dido, albo „Liquid Love” czy „Buzz”. Sporo naszych nagrań brzmi inaczej, niż ludzie by się spodziewali. Od jakiegoś staramy się robić inne rzeczy, jak nasz album „Tri State” – ten materiał w większości różni się od typowego „138 Top of The Night Trance”. Poczekaj na płytę Oceanlab – to bardziej album zespołu niż typowa taneczna rzecz. Niektórzy postrzegają nas ciągle tak samo, ale myślę, że byliśmy już w wielu różnych miejscach i będziemy w przyszłości w wielu następnych. Nie mogę się już doczekać, aż pojawi się album Oceanlab i remiksy, które tworzymy do tego materiału. Ale jednak w waszych setach mniej jest motywów electro, ciężkich basów czy innych hałasów. Pamiętamy, gdy pierwszy raz graliście u nas na evencie „Sattelite” w 2004 roku… - Tak, właśnie o tym rozmawialiśmy niedawno – nie chcemy stać w miejscu. Popatrz na Deadmau5 – zrobił jeden przebój, potem następny brzmiący identycznie, potem inni zaczęli kopiować jego brzmienie. Gdy my zaczynaliśmy, nazywano to brzmieniem Above & Beyond, potem inni zaczęli tworzyć w podobny sposób. To brzmienie nadal jest żywe, ale dla nas i dla wielu innych jest to brzmienie, które słyszeli już wiele razy w przeszłości. Jeśli jesteś dj-em, musisz iść do przodu z całą sceną, z klubowiczami. Oni teraz chcą więcej bzyczących, brudnych brzmień i trzeba zdawać sobie z tego sprawę. Popatrz na Sandera van Doorna. Jeszcze 2 lata temu grał w tempie 140, teraz gra 128. Jednocześnie udało mu się zachować jego charakterystyczne brzmienie. Linie basowe jeszcze lepsze, tempo dużo wolniejsze – w tym kierunku zmierza świat. Na koniec słów kilka o Anjunabeats. Jak znajdujecie na to czas? - Mieliśmy ostatnio zebranie, na którym doszliśmy do wniosku, że potrzebujemy pomocy. Nasza trójka chce się skupić na muzyce, biznesem zajmą się inni. Mamy kilku nowych artystów, którym chcemy bardziej wydatniej pomagać, w tym Krzysztofowi znanemu jako Nitrous Oxide. Jak sobie radzicie w trudnych czasach? - Oczywiście czujemy mocno, że sytuacja na rynku muzycznym się pogarsza – gdyby nie nasze sklepy, inne aktywności, pewnie już byśmy nie istnieli. Teraz w Anglii dużo myśli się o zmianach prawnych, które utrudnią nielegalne ściąganie plików. Inaczej się nie da – ludzie nie zdają sobie sprawy z tego, co robią. Na zasadzie: jeśli to jest takie proste, nie może być takie złe. Najgorsze jest to, że niektórzy zarabiają na nielegalnym obrocie plikami, i to przede wszystkim trzeba ścigać. Ja osobiście nigdy nie ściągałem nielegalnie i nigdy nie będę, mam solidny moralny kręgosłup w tej kwestii. Żałuję tylko bardzo, że wielu utalentowanych muzyków zajęło się tworzeniem np. do telewizji, bo doszli do wniosku, że w przemyśle muzycznym nie ma już pieniędzy do zarobienia. Dziękuję za wywiad. Również bardzo dziękuję i do zobaczenia na Godskitchen 5 kwietnia we Wrocławiu! Rozmawiał: Marcin Żyski / redaktor naczelny DJ Magazine Polska